4 lutego 2015 roku zmarła długoletnia opiekunka pamiątek po Juliuszu Słowackim w Krzemieńcu Pani Małgorzata Giecewicz. Urodziła się w 1938 r. w rodzinie mierniczego. W jej rodowodzie przeplątały się korzenie ukraińskie, polskie, litewskie i rosyjskie – czterech narodów, które w ciągu wieków mieszkali obok siebie na Kresach, tworząc tę specyficzną mentalność „człowieka pogranicza”. W pewnym okresie życia pani Rita zastanawiała się – kim, właściwie jest – Polką? Ukrainką? Po długich wahaniach dała sobie spokój – jest krzemieńczanką i dosyć. Małgorzata Giecewicz urodziła się w Łucku, niedługo ojciec dostał pracę w Wilnie. Życie rodziny zapowiadało się optymistycznie. Ale...wszystko zmieniło się w 1939 roku. Jak w półśnie wynurzały się z pamięci pani Rity zatarte obrazki – dworzec w Wilnie, panika, gorączkowy powrót na Wołyń. Ojciec, Jerzy, mobilizowany podczas kampanii wrześniowej zginął bez wieści. Matka, Niła, z małą Ritą zamieszkały na Wołyniu. Pani Rita niechętnie wracała pamięcią w te straszne czasy. Zresztą była za mała. W jej mózgu fragmenty wspomnień przeplątały się z półszeptem powtarzanymi opowiadaniami dorosłych. Jej rodzina doznała bolesnych strat. Dziadek pani Rity po matce, ksiądz prawosławny, w groźnych 1940-43 latach miał parafię na jednej z wołyńskich wsi. Nie zwracając uwagi na pogróżki, nieugięcie głosił przekazanie Boże „Nie zabij”, za co przypłacił życiem, rozerwany na bagnetach. Tuż po wojnie w podobny sposób zginął i drugi dziadek Rity, mierniczy. Pani Niła z małą córeczką zamieszkała w Krzemieńcu. Zostały bez żadnych środków utrzymania. Wynajmowały kąty w różnych mieszkaniach. Pierwszy raz był to przechodni korytarzyk, gdzie dwa pudła i para desek tworzyło improwizowane lóżko. Matka Rity dostała w końcu pracę w aptece. Rita poszła do szkoły nr 2 w Krzemieńcu, gdzie po wojnie uczęszczały też dzieci różnych mniejszości narodowych, pozostałych w Krzemieńcu. Pani Rita zawsze mile wspominała lata szkolne. Lekcje były na bardzo wysokim poziomie. Z wielkim sentymentem wspominała nauczyciela literatury rosyjskiej Sergiusza Boholubowa, dawnego absolwenta Akademii Petersburgskiej, któdy żeniąc się z Żydówką musiał zrezygnować ze świetnie zapowiadającej się kariery naukowej i osiadł w Krzemieńcu. Nader skromny byt, szara radziecka codzienność, wszechobecne podobizny wodzów proletariatu – wszystko to przytłaczało, dołowało, gnębiło. Spragniona piękna i harmonii, Rita odnajdowała je w dziełach znanego przedwojennego fotografika Henryka Hermanowicza, którego album szczęśliwym trafem okazał się w jej rękach. Rita uwielbiała podróże. Na razie tylko na mapie. Czytając przewodniki, siłą wyobraźni przenosiła się do Paryża, Krakowa, Pragi. Tak mijała młodość. Z powodu braku środków finansowych Rita nie mogła sobie pozwolić na wymarzone studia lingwistyczne we Lwowie. Ukończyła więc biologię w Krzemieńcu. Podczas studiów często wybierała się na wyprawy młodzieżowe na Kaukaz i Krym. Praca nauczycielska przewidywała, oprócz lekcji, głoszenie młodzieży postulatów komunistycznych, co wywoływało w świadomości Rity bezsilny protest. Darem Opatrzności stała się wakansja pracownika merytorycznego w Muzeum Krajoznawczym. W Muzeum tym był też dział Juliusza Słowackiego, Wielkiego Krzemieńczanina, obdarzonego przez władze sowieckie przydomkiem rewolucjonisty-demokraty. Na pewno nasz Juliusz przewracał się w grobie od tego przydomka, niemniej jednak pozwołiło to, że pamięć po wielkim Wieszczu przetrwała w jego rodzinnym mieście, a jubileusze poety stały się w tych czasach największym wydarzeniem roku. Ten to, aczkolwiek nie przesiąknięty komunizmem, ale prestiżowy dział, objęła pani Rita. Stała się jego pieczołowitą opiekunką, oddaną z całago serca swojej pracy. Po trochę zmieniały się ku lepszemu i realia sowieckie. Praca w Muzeum dawała możliwość kontaktu z wybitnymi postaciami świata nauki i kultury. Pani Rita bywała na imprezach kulturalnych, wystawach, koncertach i warsztatach we Lwowie, Kijowie, Moskwie, Wilnie Padnięcie „żelaznej kurtyny” umożliwiło kontakt z przedztawicielami polskiej elity literackiej. Wtedy też stało się ważne wydarzenie w życiu rodzinnym Rity – za sprawą Pani Prezes Stowarzyszenia Krzemieńczan w Warszawie, Elizy Wójtowicz, odnalazły się siostry pani Rity po ojcu – Marzena i Lalka, potem Pani Rita odwiedziła grób ojca w Kozienicach. W ramach pracy w Muzeum pani Małgorzata przetłumaczyła na język ukraiński część listów Juliusza Słowackiego do matki. Tłumaczenia te po latach zostały wydane z inicjatywy dyrektora Muzeum Juliusza Słowackiego Tamary Sieninej, kontynuatorki działalności pani Giecewicz. Małgorzata Giecewicz była człowiekiem nadzwyczaj uczciwym, prawym, miłującym Boga i ludzi. Posiadała też talenty artystyczne, które nie zawsze mogła zrealizować. Pisała wiersze, dobrze rysowała, wygrywała konkursy fotograficzne, a jej gust estetyczny w naszym środowisku był zawsze decydujący. Pani Małgorzata utrzymywała ścisłe kontakty ze znanymi artystami z Polski, Ukrainy, Rosji, Białorusi, Litwy, USA, Francji. Wielu znanych i nieznanych poetów dedykowało jej swoje wiersze. Jedną z jej głównych cech była całkowita bezinteresowność w tworzeniu dobra dla otaczających, szczere zainteresowanie losem każdego człowieka, chęć pomocy i dar łączenia ludzi. Zachowała wręcz dziecięcą czystość umysłu, wiarę w cuda, i rzeczywiście – cuda w jej życiu trafiały się często. Jej dar „trwania w zachwyceniu”, radosnej obserwacji życia jako aktu tworzenie Bożego najlepiej ujął w słowa poeta Mariusz Olbromski, poświęcając pani Małgorzacie wiersz „W zachwyceniu”. Tylko ona umiała tak „Mówić wciąż o Krzemieńcu/ w zachwyceniu podobnym do śpiewu/ ptaków w cienistych jarach głębokich,/ snuć zdania tak zwyczajnie/ podobne do błękitnego zródła/ przy którym tylu pielgrzymów/ i w którym tyle białych archaniołów/, złotych poblasków w trzepocie.”